Czas wolny peerelowskich dzieci dużych i małych

        Nie było internetu, telefonów komórkowych, a stacjonarne stanowiły rzadkość, telewizji… Dramat? Niekoniecznie.

       DSC00368 - Kopia Bo zawsze było czytanie! Chyba po to umiejętność składania liter była jedną z pierwszych umiejętności intelektualnych kształtowanych u małego człowieka. A przyswajanie treści czytanych przez dorosłych piastunów było znane nawet niemowlętom. Dzieci ululiwało się do snu czytaniem bajeczki zamiast odtwarzania filmów na ekranach wszystkiego co takowy ekran ma. Dzieci szkolne zaczytywały się lekturami i popularną literaturą młodzieżową. Większość szkół wymagała od ucznia nie tylko czytania, ale też dokumentowania swego czytelnictwa w „Dzienniczkach lektur” gdzie opisywano treść i wykonywano ilustracje. To chyba była skuteczna metoda na uczenie „czytania ze zrozumieniem”. Szkoda, że zanikła… Niektóre książki drukowane były fragmentami w codziennej gazecie – takie czytanie było dość popularne, bo „książka” łatwa do zdobycia w każdym kiosku.

        Co bardziej ambitni młodzi ludzie snobowali się na ilość czytanych książek spoza oficjalnej listy lektur. Niektórzy przeżywali prawdziwe fascynacje bohaterami i ich przygodami. Przez wiele lat razem z najlepszą przyjaciółką odtwarzałyśmy w zabawach perypetie Ani z Zielonego Wzgórza przyjmując na siebie główne role. Ja byłam Dianą… A Zielone Wzgórze miałyśmy w zagajniku leśnym obok osiedla:)  Do dziś to wspominamy.

blog_gn_334926_5833985_tr_gra_w_klasyDzieciom sporo czasu zajmowało wymyślanie sposobów komunikowania się. Karteczki, liściki, stukanie w kaloryfer za pomocą wymyślonych szyfrów. A wszystko po to, aby spotkać się „na polu” lub „na dworze” i szaleć grając w klasy, w piłkę, w chowanego lub fikać na trzepaku. A w czasie deszczu dzieci nie zawsze się nudziły bo grały w Warcaby, Szachy albo Chińczyka. Albo po prostu w karty! Atrakcyjną i bardzo rozwijającą propozycją było uczestnictwo w zajęciach organizacji młodzieżowych – głównie harcerstwa.

A kiedy się dorosło…

Swego czas zostałam wcielona do rodziny, która szczęśliwie rozproszona we własnych mieszkaniach, ochoczo praktykowała „chodzenie do…”. Tak roboczo nazywałam ich sposób spędzania wolnych od zajęć zawodowych godzin. „Chodzenie do…” polegało na wzajemnym odwiedzaniu się prawie każdego dnia. Popołudnia wtedy były jakoś dziwnie wydłużone gdyż pracę zawodową ustawowo można było zakończyć około godziny piętnastej i zgodnie z zasadą: „Za pięć trzecia bierz kapotę, pieprzyć szefa i robotę” rozpocząć prywatną część dnia.  Wtedy właśnie, trzej bracia pakowali swoje żony, dzieci, narzeczone, a czasem nawet teściowe, do trabantów lub maluchów i pomimo braku telefonicznych uzgodnień, spotykali się u Stasia, u Jacka, Marka lub u Ojca nieomal zawsze w komplecieJ). Godziny upływały na rozmowach o wydarzeniach dnia, planach na przyszłość, wymianie przepisów kulinarnych i prezentowaniu własnoręcznie szytych lub dzierganych kreacji. Atrakcją tych spotkań było asystowanie przy kąpieli nowo narodzonych potomków, wyświetlanie przezroczy z wakacji w Bułgarii. Często ktoś znajomy spoza rodziny „wpadał” na pogawędki będąc w pobliżu. Nie było problemu aby przemieścić się na odległy kraniec miasta nawet korzystając z transportu publicznego. Brak uczestnictwa w „chodzeniu do…” był dotkliwie krytykowany i skazywał na rodzinne wykluczenie. Teraz często nie mogąc nadążyć z domowymi pracami zastanawiam się jak i kiedy wspominana rodzina zdążała „obrabiać” siebie i swoje domy. Brak udogodnień i niedostatki w zaopatrzeniu mnożyły czynności do wykonania. Bo na przykład chcąc żeby odżywić włosy, trzeba było najpierw nazbierać pokrzywy albo kory dębowej. Żeby zjeść pasztet, trzeba było zdobyć mięso, przemielić 6 razy, upiec itp. Żeby upiec kurczaka, trzeba było go oskubać i wypatroszyć…. itd… itp… Nie mówiąc już o praniu bielizny, prężeniu firan, pastowaniu podłóg. Ach, ach, trudno nawet wymienić wszystko. A i tak znajdował się czas na zorganizowanie prywatki z tańcami lub skompletowanie czwórki graczy w brydża.

No tak. Osoby prowadzące bardziej osiadły i mniej towarzyski tryb życia dużo czasu przeznaczały na majsterkowanie, robótki ręczne, pielęgnowanie kolekcjonerskich zbiorów chętnie przy tym słuchając audycji radiowych. Rytm dnia miłośników radia wyznaczały godziny emisji popularnych słuchowisk takich jak „Matysiakowie” lub „W Jezioranach”. Prawdziwe tasiemcowe radionowele słuchane przez dziesięciolecia. Melomani z upodobaniem delektowali się koncertami muzyki poważnej – młodzież słuchała Radiowej listy przebojów lub Radia Luksemburg a czasem… O zgrozo, Radia Wolnej Europy!

Oryginalnym i wymagającym sporej wiedzy sposobem na organizację wolnego czasu było zajmowanie się fotografią, w tym samodzielne wywoływanie zdjęć i zdobywanie materiałów do tego potrzebnych!

Niektórzy dorośli uczestniczyli z zajęciach różnych Stowarzyszeń i Organizacji oraz Zespołów gdzie można było rozwijać swoje zainteresowania. Na wsiach królowały Koła Gospodyń Wiejskich doskonalące umiejętności kulinarne, taneczne i rękodzielnicze.

Osobliwą pasją „nie dla wszystkich” było nawiązywanie łączności za pomocą krótkofalówek. Znawcy tematu i praktykujący to zajęcie buszowali w świecie krótkofalowców prawie tak jak teraz my w internecie:):)

Czy można się zatem dziwić, że kiedy już wynaleziono telewizję i odbiorniki trafiły „pod strzechy” z razu nazwano je  „złodziejem czasu”?

ps. Prezentowana notka jest 401 wpisem na tym blogu i tym samym rozpoczyna dziarski marsz ku okrągłej pięćsetce. A może nawet do pięćset plus:)) Dzięki za owocne towarzyszenie w dotychczasowych 400 i proszę o pozostanie ♥ ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥  ♥   ♥   ♥  ♥

Zatwierdzam.gif

Logo blogspotowetu też jest ten tekst

 

 

 

 

2 myśli na temat “Czas wolny peerelowskich dzieci dużych i małych

  1. Powrotu nie ma, to jasne, ale cóż szkodzi zapisać wspomnienia? Tym bardziej, że wielu z nas, podobnie jak Ty, zachowało sentyment do tamtego świata. Wiele cennych wartości zginęło, ale taki jest bieg historii. Co przeżyliśmy to nasze:))

    Polubienie

Dodaj komentarz