nadal o straconym pokoleniu

„Żeby Ciebie szanowali, musisz najpierw innych obdarzyć szacunkiem. Nie szanując własnej przeszłości skazujesz się na bycie NIKIM !!! „. Powiedzcie, czy ta myśl nie pasuje idealnie do naszych wspomnień? Trudne to były czasy, ale szanujemy własną przeszłość. Dlatego o niej mówimy innym.

Elżbietka53 27 maja 2007

Ja mówię ciepło o czasach Peerelu nie zapominając oczywiście o różnych paskudnych sprawach z tamtego okresu – nachalnej propagandzie, wrednych audycjach radiowej jedynki, „obrabianiu” filmów, zanim trafiły na nasze ekrany (vide Love dtory – zanim pokazała się na naszych ekranach, już okrzyknięto ten przeciętny, ale przyzwoicie w końcu zrobiony film „love story czyli trędowata”). Ale to była taka paskudna otoczka. W kraju toczyło się normalne życie. Piszesz o polskiej czekoladzie. Ja kiedyś postanowiłem sobie dogodzić, kupiłem bony Pekao i przyniosłem do domu szynkę duńską żeby spróbować jaki to przysmak. Kosztowała 8 x tyle co polska, smakowała jak zmielona makulatura. Pomyślałem, czy tam u nich te świnie są jakieś inne, czy żywią je plastikowymi kartoflami i mielonymi dętkami rowerowymi? Kiedy ktoś wyjeżdżał za granicę, co zabierał na prezent? Wspaniale polskie kabanosy z kawałkami aromatycznego mięsa w środku (nie ma już takich), znakomitą kiełbasę myśliwską ; z wódek – tarniówkę, jałowcową, myśliwską, a zwłaszcza starkę. Ludowe koronki – to na szczęście przetrwało. Tu ogromna zasługa Cepelii. Sztuka ludowa została poddana obróbce artystycznej. Dzięki temu nie zeszła na totalną komercję i obok muszelek znad Bałtyku z kiczowatymi obrazkami mogliśmy mieć do czynienia z naprawdę znakomitą sztuką. Cepelia pełniła w moim odczuciu podobną role w stosunku do sztuki ludowej, jak zespoły Mazowsze czy Śląsk w muzyce. Z przyjemnością słucham ja, typowy mieszczuch od pokoleń, tamtej muzyki ludowej w artystycznej oprawie, z czasów gdy Mazowsze było w rękach Miry Zimińskiej i Tadeusza Sygietyńskiego. Jakie to szczęście, że uratowano tę muzykę przed disco-polo.

Straszydziadunio 7 maja 2007

Spotkanie ze *Straszydziaduniem* i retrospekcją w oparach *ukochanego kraju, umiłowanego kraju*, jakim dla naszego pokolenia była Polska Rzeczpospolita Ludowa ??
Nie bójmy się i nie wstydźmy tej pełnej nazwy, bo to przecież był NASZ KRAJ, nasze dzieciństwo, nasza młodość, nasze pierwsze spotkania, pierwsza wódka, pierwsza kobieta, pierwsza matura, pierwsze studia, pierwsza praca i pierwsze rozterki, szczęścia i rozczarowania.
Po prostu .
…….. NASZE PIERWSZE ŻYCIE :),
jakby to nie brzmiało.

SUPERBIBER 6 czerwca 2007

Pracę rozpoczęłam w czasach  P R L – u .Nie było żle. Zarabiałam 1000 zł, a dolar kosztował wtedy 2,67. W 1976 r. urodziłam córkę. Byłam samotną matką i otrzymywałam wszelką pomoc od pracodawcy.
Państwo udzieliło mi kredytu dla samotnych matek i przy pensji 2.500 zł rata wynosiła 73 zł miesięcznie. Czynsz za
mieszkanie, co prawda małe bo 20 m2 wynosił 53 zł !!! Nie było problemu z pójściem na chorobowe. Co roku
jeździłam z córką na wczasy refundowane przez firmę. Stać mnie było na cotygodniowe wyjście z dzieckiem czy to do kina, czy do kawiarni itp. Mimo tzw ciężkich czasów, żyło się lżej i weselej. A na pochód 1-Majowy szłam z własnej woli. Czyny społeczne były i praca i zabawa. Nikt nikogo do niczego nie przymuszał.

Może fakty, które przedstawiłam smakowały goryczą, ale nie może być inaczej, kiedy patrzę na zmagania mojej córki i wielu jej podobnym. Czasu dla dziecka ma tyle, co nic. Ja w pogoni za groszem też niewiele mogę jej pomóc. Nie jest słodko, mówią że to koszty transformacji, a mnie się zdaje że to zwykła nieudolność panów z Parkowej. Zapomnieli, że korzenie swojej edukacji mają właśnie w tym  złym peerelu.

Ewa z Koszalina – EwaGreg 10 czerwca 2007

Ten kraj odradzał się po jeszcze straszliwszych, niż pierwsza wojna, zniszczeniach. Tego nie wiedzą bracia znad potomaku, Loary czy Tamizy, bo u nich były bitwy, u nas wojna i totalna eksterminacja. Warszawa po wojnie przypominała jedno zwałowisko. Dziadunio nie pamięta tego, był za mały. Pamięta natomiast prowizoryczne tory kolejowe niedaleko jego domu na warszawskim Mokotowie. Codziennie pociągi towarowe wywoziły po tych torach tysiące ton gruzów z zamordowanego miasta. pamięta też, że chętnie chodził na „czyny społeczne”. Jego koledzy też. Na naszych oczach znikały gruzy i w ich miejsce powstawały nowe domy i zielone skwery. W tempie do dzisiaj budzącym szacunek. Wiele lat po wojnie Szwedzi budowali w Warszawie hotel Forum. Z dumą ogłosili , że oni budują rekordowo szybko, jedna kondygnacja powstaje w siedem dni. Wtedy do redakcji Życia Warszawy napisał brygadzista-murarz, z tamtych lat. Osiedle Muranów, gdzie cegły nosiło się na plecach, „trójki murarskie” budowały w tempie jedna kondygnacja w trzy dni. Domy stoją do dzisiaj, mają się dobrze.

Te dawne czasy, entuzjazmu po zakończeniu wojny i chęci odbudowy Kraju, dziś wydają się niezrozumiałe. Straszny Dziadunio chodził na „czyny społeczne”, w okolicach paska od spodni mając ideologiczne tło tych akcji. Dla niego liczyła się płaska jak stolnica Roberta Makłowicza równina mazowiecka, ozdobiona przydrożnymi wierzbami, którą trzeba było szybko przywrócić do życia. Przodkowie Dziadunia wzięli udział w teleturnieju „czy potrafisz w styczniu pokonać armię rosyjską” i w nagrodę dostali wycieczkę objazdową szlakiem reniferów. Ich majątki dostali na przechowanie ci co nie oglądają telewizji niepaństwowej i dzisiaj licytują się tytułami hrabiowskimi albo murgrabiowskimi (w Polsce tytuły takie były albo kupowane, albo nadawane przez zaborców). Dla takiej Polski żył Dziadunio, pracował i nie zauważał nazewnictwa na doraźny użytek.
Wykształcił swoje dzieci w tym właśnie duchu. Córki Dziadunia nie miały znaczącego zaplecza materialnego. Zdobyły wykształcenie w dobrych państwowych uczelniach, pomagając sobie zarobkami z korepetycji i ze stypendiów za wyniki w nauce.

Jak myślicie, że to koniec, to jesteście w błędzie.
Dzisiaj jest podobne zakłamywanie historii jak za Gomułki. Zatem – to nie armie Wojska Polskiego wyzwalały równiny między Nysą a Bugiem, tylko zaprzedane bolszewikom wasalskie wojsko. Kombatanci z intendentury (bojownicy z linii polegli przecież) budzą się do życia. Wyżywają się na serialu o czterech z czołgu, podważają rasę ich psa, gorszą się z powodu narodowości Marusi i kochają się… w zmienianiu nazw ulic. Na więcej zdrowie nie pozwala. A tymczasem wśród wierzb Mazowsza, pogórza kieleckiego, między pagórkami Szwajcarii Kaszubskiej, na polanach puszczy Kozienickiej, bieleją skromne nagrobki rówieśników dzisiejszych autorów postów na forum. Mieli po 17 – 25 lat. Strzelali z biodra albo z czołgu. Polegli tu i zostali, wierząc że było warto. Ten skrawek nieba powinien być polski. I jest dzisiaj.

Straszydziadunio 8 czerwca 2007

 

2 myśli na temat “nadal o straconym pokoleniu

  1. PRL zmarnował wysiłek powojenego pokolenia. Gierek coś próbował robić, ale system był z natury nieludzki i nielogiczny. Jakby było dobrze to by się nie wywróciło, co nie znaczy że teraz jest dobrze.

    Polubienie

Dodaj komentarz